Czy równość bezwzględna jest możliwa?
Czy jest uczciwa i sprawiedliwa?
Moim skromnym zdaniem trzy razy nie, ale chciałabym temat przedyskutować.
Dlaczego tak uważam? Ano dlatego, że ludzie różnią się między sobą, i powiem więcej, na szczęście się różnią (w przeciwnym razie byłoby potwornie nudno). A skoro się różnią, to i mają różne możliwości w poszczególnych dziedzinach. Różne możliwości indukują zazwyczaj zróżnicowane osiągnięcia. Sprawiedliwość nakazuje oceniać obiektywny wynik, a nie tylko zaangażowanie.
Czyli:
Osobnik A jest wybitnym humanistą, który za to za grosz nie kuma np. matematyki. Ktoś, kto próbuje owej matematyki go nauczyć musi ocenić go niżej, niż jakiegoś tam geniusza cyfr. I dobrze.
Osobnik B całkuje i różniczkuje w pamięci, ale jego wypowiedź na dowolny temat brzmi: aaa, eee, yyy itp. Z retoryki ma dwóje.
Ale komputer naprawi.
No a gdyby na skutek różnych życiowych perypetii A zaczął by projektować mosty, a B wykładać poetykę.
Obaj chcą żyć, obaj mają np. rodziny na utrzymaniu i kredyty do spłacenia.
W pracy sprawdzają się średnio, bo to nie ich domena. Starają się, ale średnio im wychodzi.
Czy w związku z tym należy doceniać ich rzeczywiste osiągnięcia, czy też potraktować równo wszystkich, mając świadomość, że pasują oni do zupełnie innej bajki?
Oczywiście, najlepiej byłoby wykorzystać ich naturalny potencjał, ale może być tak, że nie ma takej możliwości. Czy zatem wyperswadować im dalszą pracę i zachęcić do poszukiwań w branży bardziej im bliskiej? Czy nie będzie to dyskryminacją ze względu na zdolności? Czy dać im spokój?
Bojownicy, jakie jest wasze zdanie?
Czy jest uczciwa i sprawiedliwa?
Moim skromnym zdaniem trzy razy nie, ale chciałabym temat przedyskutować.
Dlaczego tak uważam? Ano dlatego, że ludzie różnią się między sobą, i powiem więcej, na szczęście się różnią (w przeciwnym razie byłoby potwornie nudno). A skoro się różnią, to i mają różne możliwości w poszczególnych dziedzinach. Różne możliwości indukują zazwyczaj zróżnicowane osiągnięcia. Sprawiedliwość nakazuje oceniać obiektywny wynik, a nie tylko zaangażowanie.
Czyli:
Osobnik A jest wybitnym humanistą, który za to za grosz nie kuma np. matematyki. Ktoś, kto próbuje owej matematyki go nauczyć musi ocenić go niżej, niż jakiegoś tam geniusza cyfr. I dobrze.
Osobnik B całkuje i różniczkuje w pamięci, ale jego wypowiedź na dowolny temat brzmi: aaa, eee, yyy itp. Z retoryki ma dwóje.
Ale komputer naprawi.
No a gdyby na skutek różnych życiowych perypetii A zaczął by projektować mosty, a B wykładać poetykę.
Obaj chcą żyć, obaj mają np. rodziny na utrzymaniu i kredyty do spłacenia.
W pracy sprawdzają się średnio, bo to nie ich domena. Starają się, ale średnio im wychodzi.
Czy w związku z tym należy doceniać ich rzeczywiste osiągnięcia, czy też potraktować równo wszystkich, mając świadomość, że pasują oni do zupełnie innej bajki?
Oczywiście, najlepiej byłoby wykorzystać ich naturalny potencjał, ale może być tak, że nie ma takej możliwości. Czy zatem wyperswadować im dalszą pracę i zachęcić do poszukiwań w branży bardziej im bliskiej? Czy nie będzie to dyskryminacją ze względu na zdolności? Czy dać im spokój?
Bojownicy, jakie jest wasze zdanie?
--
Trzymam swoje demony na bardzo krótkiej smyczy. Czasem się tylko zastanawiam, kto kogo prowadzi...