Na pierwszy zarzut odpowiedział za mnie
i to powinno wystarczyć. Jeśli się nie zgadzasz, z chęcią przeczytam o koncepcji państwa, którego organy nie mają nigdzie uprawnień większych niż obywatele.
W sprawie poznawania po czynach:
Człowiek umie zmienić zdanie; wiadomo to od dawna i system demokratyczny na tym się właśnie opiera -- te wszystkie kampanie wyborcze, kiełbasa i manipulacje. Gdy ktoś jednego dnia idzie do kościoła, drugiego głosuje na Urbana, nie można wykluczyć, że nagle mu się odmieniło. Prawo wyborcze tego nie zabrania. W Twoim modelu istnieją jednak restrykcje na zmianę zdania wynikające (jak przypuszczam) z przyczyn, które w przypadku głosowania raczej nie występują -- dlatego porównanie nie jest właściwe.
Zauważ, że nie upierałem się przy interpretacji morderstwa jako deklaracji "za". Rozpatrzyłem model w obu przypadkach.
Trzecia sprawa. Moje poparcie istotnie wyrażało nadzieję, że po wszystkim ludzie wyciągną wnioski, i może byłem rzeczywiście nadmiernym optymistą. Społeczeństwo miałoby się nauczyć na błędach? -- o, teraz widzę, że to zaiste kuriozalne.
Społeczeństwo nauczy się czy nie, moim zdaniem system i tak jest lepszy od tego, co mamy teraz, nawet jeśli miałby działać tylko parę lat. Gdyby Polska karała morderstwo śmiercią, propozycję zmiany na to, co proponujesz, odrzuciłbym od razu. W dzisiejszej sytuacji wprowadzenie Twojego systemu byłoby o tyle dobre, że:
- zdjęłoby pewne obciążenie podatkowe z ludzi, którzy pomyślą;
- pozwoliłoby w pewnym stopniu przewidzieć, kto jest niebezpieczny;
- w przypadku mordercy, który się nie zabezpieczy i da się złapać (takie połączenie to najpewniej wynik głupoty albo przekombinowanego planu -- czyli też głupoty), działałoby jako element selekcji ewolucyjnej.
Teraz najlepsze. Wytknąłeś mi to i owo, ale jakoś nie próbowałeś podważyć scenariusza prowadzącego do krachu. Jako autor modelu powinieneś chyba w obliczu takich zarzutów próbować pokazać, że system będzie zdolny trwać, gdyż wymyślanie czegoś, co nieuchronnie zbankrutuje z przyczyn wewnętrznych, nie ma większego sensu, chyba że... chcemy tego bankructwa. Ja powiedziałem, że chcę. Zdanie podtrzymuję, bo zastanowiłem się, co będzie dalej.
Dynamika dochodzenia do bankructwa jest taka, że im więcej osób deklaruje się "za", dociążenie finansowe każdego "przeciw" pojawiające się w momencie skazania kogoś nowego -- rośnie. To skłania coraz więcej osób do zmiany "przeciw" na "za", żeby nie zadłużać się u fiskusa. Z pozoru wydaje się, że ten mechanizm wymaga rozruchu i że gdy wiele osób płaci, a każda z osobna bardzo mało, spodziewana oszczędność nie wystarczy, by ktoś, kto jest "raczej przeciw" zmienił domyślne "przeciw" na "za". Tak, prawdopodobnie kwota płacona początkowo przez pojedynczego podatnika zadeklarowanego "przeciw" będzie tak mała, iż korzyść ze zmiany zdania będzie nieodczuwalna. Wraz z przybywaniem więźniów miesięczna kwota rośnie; dla podatnika to niewielki problem -- może wszak zmienić deklarację i tym samym zaprzestać przyjmowania więźniów w plan wydatków np. w wieku swoich lat czterdziestu. Nowi podatnicy będący "przeciw" zasponsorują nowych morderców i wydaje się, że możliwy jest stan stacjonarny, jakaś równowaga.
Diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. Analizując Twój system widzę, że za utrzymanie konkretnego więźnia płacą wszyscy, którzy w momencie skazania byli przeciw, niezależnie od tego, jakie decyzje "za" i "przeciw" podjęli później oni i wszyscy inni z osobna. Z tego wniosek, że w miarę upływu czasu więzień kosztuje konkretnego podatnika coraz więcej, ponieważ wymierają najstarsi sponsorzy. Tak, więźniowie też umierają lub wychodzą warunkowo, ale kto przewidzi, ile posiedzi, ile pożyje dany więzień? Może zachoruje i będzie potrzebował drogich leków? Kto powie młodemu idealiście, że jako starzec nie stanie się jedynym sponsorem długowiecznego skazańca? Nie ja; ja uważam, że głupcy powinni płacić. Tyle że nawet niektórzy głupcy w drugim, trzecim pokoleniu się nauczą, że bycie przeciw karze śmierci to pułapka -- bo skoro ojca albo sąsiada nie stać na syrop od kaszlu, a funduje drogi antybiotyk jakiemuś mordercy, przez co ów morderca nie ma szans zejść na grypę i pozwolić zaoszczędzić na syrop, to nawet debil powiąże jedno z drugim. (Kto powie, że państwo da na tę okoliczność odpowiednio wyższą emeryturę, znajdzie we mnie wroga z pianą na ustach!)
Jeśli nauka nie przyjdzie od starszych, to choćby od banku. Który bank da wieloletni kredyt na dom, gdy nie można ocenić, jakie obciążenia spadną na kredytobiorcę? Ludzie w banku szybciej niż ja wpadną na to, że system poleci na ryj, a tam, gdzie jakoś nie wpadną, zaraz zjawi się ktoś, kto uświadomi, dlaczego jest pewniejszym klientem niż inni. Skoro zatem w kolejce po kredyt czeka mądry, który przezornie zadeklarował się "za", więc: -- Idź, idioto, i zmień zapis, żebyś się nie obciążał nowymi mordercami, bo teraz masz na szczęście tylko dwóch; potem wróć, pogadamy o kredycie.
Będzie pewnie jeszcze tuzin innych powodów. Jak to się zacznie, potoczy sie coraz szybciej.
Jeżeli mam rację i bankructwo w opisany sposób jest nieuniknione, po załamaniu potrzebny będzie nowy system dla zastąpienia Twojego. Zwolennicy kary śmierci na pewno zaproponują po prostu jej wprowadzenie i karanie morderców bez oglądania się na jakieś deklaracje; w reakcji albo zupełnie niezależnie przeciwnicy kary śmierci będą chcieli ją całkowicie znieść. Nawet jeśli drudzy przezornie będą siedzieć cicho, ktoś z tych pierwszych (niekoniecznie zwolennik demokracji) zapyta z uśmiechem: -- A jakie jest zdanie społeczeństwa?
Osoba ta zaproponuje sprawdzenie deklaracji. Najprawdopodobniej już wcześniej jej obóz będzie zwracał uwagę na rosnące poparcie społeczne dla kary śmierci.
Byłoby podejrzane, gdyby uczciwie okazało się, że większość jest "przeciw". Urzędnicy państwowi są zdolni doprowadzić do bankructwa wszystko, ale nawet im ciężko byłoby zarżnąć system, gdyby ponad połowa ludzi była jeszcze "przeciw" i płaciła. Gdyby państwo stwierdziło, że w przededniu bankructwa większość jest "przeciw", podejrzewałbym oszustwo lub celowe udupienie systemu. Tak czy siak byłaby to taktyka ryzykowna, ponieważ niosłaby informację, że utrzymanie morderców przy życiu (a nie byłoby ich wśród więźniów nie wiadomo jak wielu) jest tak kosztowne, iż nie podoła temu połowa społeczeństwa. Kto wykona rachunki, odkryje fałszerstwo; reszta pomyśli: -- Hej! Skoro to aż tak drogie, to może lepiej morderców zabijać? Ale, kurde, przecież trzymanie w więzieniu złodzieja nie kosztuje chyba dużo mniej! Tego też zabić, czy może wypuścić?
Zakładam, że chciałbyś mieć państwo choćby na tyle uczciwe i system tak prowadzony, żeby na pytanie o liczbę osób deklarujących się "za" padła prawdziwa odpowiedź. Na podstawie tego, co napisałem wcześniej, przewiduję, że w momencie zapaści systemu zdecydowana większość obywateli będzie zadeklarowana "za". W dodatku żadna z tych deklaracji nie będzie domniemaniem, gdyż
tych, którzy się nie zadeklarują, deklarujemy odgórnie "przeciw".
Powiem wprost i grubo:
Twój system prowadzi do sytuacji, gdy większość społeczeństwa jest z własnej woli, oficjalnie i całkowicie zgodnie z prawem zadeklarowana za karą śmierci; osiągnąwszy ten piękny cel system wali się i już nie zawadza.
Ciekawy plan. Gdyby wyszedł od zajaca, powiedziałbym, że nawet makiaweliczny.
Demokrato, przeciwniku kary śmierci, autorze systemu i szachisto -- szach!
W tej sytuacji (jeśli nie damy się oszukać, że większość jest "przeciw") dzieje się jedno z czterech:
(1) Odpowiednio wczesna kampania przeciwników kary śmierci przekonuje wielu uczciwych (a przynajmniej niezamierzających nikogo mordować) ludzi do deklaracji "przeciw" i tym samym do świadomego finansowania konkretnych morderców, o których czyta się w gazetach; nie wróżę wielkiego sukcesu, jednak możliwe, że ktoś spróbuje w ten sposób ratować Twój -- może nieco zmodyfikowany -- system.
(2) Ustawodawca respektuje wyrażoną w deklaracjach wolę ludu i wprowadza karę śmierci za morderstwo; dla mnie to ewidentna korzyść w stosunku do tego, co jest teraz.
(3) Władza śle sygnał, że demokrację ma w głębokiej kloace -- to moja korzyść w innej kwestii -- i niedemokratyczną decyzją:
(3A) zakazuje kary śmierci
(3B) lub ją wprowadza; przypuszczam, że gdyby miała interes karę wprowadzić, upozorowałaby to na (2).
(4) Ktoś władny twierdzi, że deklaracje wcześniej mające decydować o życiu i śmierci są teraz nic niewarte i że należy wydać publiczne pieniądze na referendum, aby poznać prawdziwy rozkład opinii.
Referendum (nawet fałszowane) może skutkować tak:
(4A) Frekwencja będzie niewystarczająca na to, żeby wynik był wiążący; to by znaczyło, że demokracja nie sprawdza się w takich sprawach i byłoby jasnym argumentem za rozwiązaniem (3); skrajni demokraci byliby pewnie za opcją (2).
(4B) Większość opowiada się za karą śmierci; moja korzyść jak w (2).
(4C) Większość opowiada się przeciwko karze śmierci; w tym przypadku masowa rozbieżność z wcześniejszymi deklaracjami dużo mówi o mechanizmach demokratycznych i społeczeństwie dokonującym wyborów; mówi też o letalnych wadach Twojego systemu, tym bardziej że nie możemy go reanimować po prostu obciążając głosujących "przeciw" -- głosowanie w referendum jest tajne, a i zmiana "przeciw" na "za" możliwa w każdej chwili.
Popieram Twój system, bo liczę na (3), gdyż nie jestem demokratą; albo na (2) lub (4B), gdyż jestem za karą śmierci dla morderców; wcześniej powiedziałbym, że może ludzie nauczyliby się czegoś o demokracji na podstawie (4A) lub (4C), ale zajac sprawił, że już wątpię.
Scenariusz (1) jest mało realny i tylko odracza ostateczne załamanie. Wszystkie inne drogi to albo kara śmierci dla morderców, albo wykazanie, że demokracja jest naga lub martwa. Mając wypracowany obraz rozwoju sytuacji zastanawiam się, dlaczego zwolennik demokracji i przeciwnik kary śmierci stworzył taki model. Może prawdą jest, że demokrata myśli naprzód na co najwyżej dwie kadencje? A dobry szachista? -- taki myśli naprzód na więcej niż dwa ruchy, zaś gdy daje sobie zbić wieżę, trzeba się dobrze zastanowić...
Więc gdzie jest haczyk?